Strona domowa Janusza Wilanda
www.astrojawil.pl
Całkowite zaćmienie Księżyca
Wspomnienie sprzed 30 lat
9 stycznia 1982 roku.
Zawsze data 9 stycznia wywołuje u mnie wspomnienia wydarzeń z roku 1982. Od miesiąca był wtedy stan wojenny w Polsce, a ja przebywałem w wojsku odbywając od września 1981 r zaszczytny obowiązek rocznej służby w Szkole Podoficerów Rezerwy w pewnym mieście na Kujawach. Od 1979 roku byłem zafascynowany zakryciami gwiazd przez Księżyc i ta roczna przerwa w obserwacjach była dla mnie bolesna. Ale nie zamierzałem się poddać i postanowiłem także w wojsku prowadzić choćby w najmniejszym stopniu tego typu obserwacje. W listopadzie 1981 r poprosiłem swojego kolegę Błażeja Fereta z Łodzi, aby odbił mi na ksero efemerydy zakryciowe dla najbliższego miasta, które co roku dostawaliśmy z USA. Należy tu dodać, że te efemerydy, to był plik kartek z wydrukowanymi rzędami cyfr z podanymi datami i godzinami zakryć i ich parametrów. Nagłówek wszystkich stron zaczynał się „United States Naval Observatory …”, bo od nich dostawaliśmy te efemerydy.
I tak 13 grudnia 1981 roku został wprowadzony stan wojenny. Rozmowy telefoniczne były kontrolowane, a wszystkie listy były cenzurowane. Na każdej kopercie był stempelek „OCENZUROWANO”. Pod koniec grudnia 1981, będąc w stopniu szeregowego podchorążego mój dowódca kompanii poinformował mnie, ze zostałem wezwany do sztabu dowódcy pułku w niewiadomym celu. To było niespotykane w historii kompanii, nikt nie wiedział w jakim celu zostałem tam wezwany. Chciał nie chciał przebrałem się w mundur wyjściowy i na lekko chwiejnych nogach poszedłem do sztabu. Gdy wszedłem do pomieszczenia kancelarii i zameldowałem swoje przybycie, oficer spojrzał na mnie i położył przede mną szarą grubą kopertę. Jak zobaczyłem, że nadawcą przesyłki był Błażej Feret, to moje chwiejne nogi zmiękły już zupełnie i zacząłem się rozglądać czego się przytrzymać, aby nie upaść. Miałem świadomość, że znajdowałem się w jednostce wojskowej komunistycznego kraju, a do mnie przyszły wydruki jakiegoś szyfru przygotowane przez wrogą imperialistyczną armię czyli „Obserwatorium Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych”. Normalnie mnie zatkało i kompletnie nie wiedziałem co powiedzieć. Wiedziałem, że wszystkie listy były cenzurowane i zwykłe zajrzenie do koperty, gdzie nie było żadnego listu, te wydruki „USNO” musiały co najmniej zdziwić każdego cenzora. Krótką ciszę jak zapanowała w kancelarii przerwał oficer, który zażądał okazania książeczki wojskowej. Czekałem niecierpliwie na rozwój wydarzeń, ale oficer oddał mi moją książeczkę i podał papier do podpisania odbioru przesyłki poleconej. List zabrałem i wyszedłem na .. wolność, bo już oczyma wyobraźni widziałem spore kłopoty. Okazało się, że list był wysłany jako polecony do jednostki wojskowej i przez to nikt ze zwykłych cenzorów nie odważył się otworzyć koperty. Dziwi mnie jednak, że nikt już w jednostce nie zajrzał co jest w środku. I całe moje szczęście.Jakieś dwa tygodnie później w dalszym ciągu w stanie wojennym pełniłem swoją służbę wojskową, a moim dowódcą był pewien chorąży, który nie znosił podchorążych, którzy szybko dostawali awanse, a on ciągle był chorążym. Marzył mu się stopień oficerski. Na pagon porucznika starał się zapracować jak mógł. Gnębił swoich podległych żołnierzy jak tylko pozwalała mu jego władza. Miałem to nieszczęście, że trafiłem do jego kompanii. Inni moi koledzy po zajęciach po 15-tej szli do internatu i tam swobodnie spędzali całe popołudnia wychodząc wieczorem na przepustki na miasto. Ja miałem tak zwana „stałą przepustkę”, czyli taką co stale leżała w biurku dowódcy. Jako podchorąży nie byłem lubiany przez swojego dowódcę, musiałem cały czas przebywać w budynku kompanii z zakazem jakiegokolwiek opuszczania murów. O 22-giej ogłaszany był „capstrzyk” i wtedy nie wolno było w ogóle wychodzić z izb żołnierskich. Wiedziałem o nadchodzącym całkowitym zaćmieniu Księżyca 9 stycznia i czarno to widziałem, bo okna z kompanii wychodziły na północ i nawet, gdybym pod pretekstem wyjścia do toalety chciał coś zobaczyć przez okno, to nie udałoby mi się. No i w końcu przyszedł ten dzień 9 stycznia 1982. Była sobota i wizja nieco większej swobody w niedzielę, kiedy można było godzinę dłużej pospać i nie było zajęć. Ale mój dowódca postanowił, żeby mi nie było tak łatwo i ze swojej złośliwości „załatwił” mi zastępstwo na służbie wartowniczej innej kompanii, w której rozprowadzający zachorował. Okazało się, że była to służba wartownicza tzw. „zewnętrzna” – pilnowaliśmy magazynów poza miastem. Na odprawie wart o 18-tej na placu jednostki widziałem na bezchmurnym niebie czerwonawą dużą tarczę Księżyca tuż po jego wschodzie nisko nad horyzontem. Był wtedy silny mróz – ok. -13º i na tej służbie, jako rozprowadzający miałem wielka przyjemność zaobserwować całe zaćmienie w idealnych warunkach pozamiejskich. Oficera dyżurnego, który przyjechał na kontrolę warty zagadałem na samym wstępie, pokazałem mu zaćmiony Księżyc przez swoja małą lunetkę, którą złożyłem z dostępnych soczewek i opowiadałem o astronomii. Sama kontrola przeszła szybko i bezboleśnie, a ja mogłem obserwować całe całkowite zaćmienie Księżyca w idealnych warunkach tylko dzięki złośliwości swojego dowódcy.