20 stycznia 2013 – SAMYANG Aurora Expedition – pierwsze zdjęcia
Wspaniała wiadomość z Tromso. SAMYANG Aurora Expedition – chłopcy wreszcie doczekali się – chmury rozeszły się i mogli wykonać pierwsze fotki zorzy polarnej. Poniżej dwie pierwsze fotki. Relacja opisowa i inne fotki są tutaj:
Fragment relacji Marka Substyka:
Wczorajsza noc była wyjątkowa pod każdym względem. Nikt z nas nie przypuszczał, że po tak pochmurnym dniu będziemy świadkami tak ekscytującego widowiska.
Natura przygotowała nam spektakl, którego nie zapomnimy do końca życia. Nie spodziewałem się, że zorza jest tak szybka i ulotna. Wystarczyło kilka sekund, aby się pojawiła przepiękna smuga, głównie w zielonych odcieniach, a po chwili ukryła. Czas był tak krótki, że trudno było zdążyć ustawić obiektyw z aparatem na fragment nieba gdzie się pojawiała. W kulminacyjnym punkcie, zorze pojawiały się jedna obok drugiej, mieniąc się już nie tylko zielonym kolorem, lecz również przechodząc w odcień żółci.
Najpiękniejsze jednak były tzw. kurtyny, a w zasadzie firany, które jak w podręcznikowej wersji pojawiały się nad nami.
Wrażenia uczestników wyprawy są jednak nie gorsze niż ona sama. Krzyki radości, odśpiewanie „Polska.. biało-czerwoni”, „Jestem kibicem…”, to tylko fragment naszego estradowego repertuaru. Rafał Malczyk z radości leżał na śniegu, a inni wraz ze mną cieszyli się jak małe dzieci, krzycząc jakbyśmy byli sami.
Po godzinie 2.20 zorza znikła za chmurami, a nad nami zagościły do rana chmury. Poranek, o ile można go tak nazwać, przywitał nas czystym niebem i minusową temperaturą.
Kilka zdjęć jak zawsze w załącznikach.
Fragment relacji Adama Skrzypka:
Po trudach całodziennej wycieczki do Tromso nadszedł czas na odpoczynek. Wieczór poświęciliśmy na komentowanie i kopiowanie zdjęć zrobionych na wypadzie do centrum miasta. Pogoda wieczorową porą nie zapowiadała się ciekawie, co chwilkę zrywała się śnieżna zawierucha przeplatana momentami ciszy. Pomiędzy chmurami czasami dawało się zauważyć czyste rozgwieżdżone niebo. Postanowiliśmy zrobić okresowe dyżury, co chwilkę ktoś wychodził na zewnątrz zerknąć w niebo, niestety, bez powodzenia… Prognozy dawały jednakże cień nadziei.
Po jakimś czasie wpadł mi do głowy pomysł aby czysto teoretycznie przygotować się na obserwacje zorzy, to znaczy skompletować sprzęt, ubrać się jak na obserwacje i wyjść przed domek aby na sucho poćwiczyć ustawianie ekspozycji i zobaczyć jak sprawdzi się wdzianko na mrozie. Czyli takie fotografowanie zorzy bez zorzy. Przypiąłem więc aparat do głowicy statywu, w body wylądował Samyang 14mm/f2.8, ekspozycja jeszcze w domu ustawiona na czuja – ISO 800 / 2.8 / 20s, tak żeby być gotowym w każdej chwili do strzału. Oczywiście obowiązkowo wężyk jako wyzwalacz spustu migawki. Okutałem się więc w ubranie, chociaż nie było zbyt zimno, około -2 stopnie, statyw na ramię i w drogę. Stąpając ostrożnie aby nie zaliczyć poślizgu na ścieżce spoglądałem uważnie pod nogi. Przeszedłem parę kroków, podniosłem wzrok do góry i… moim oczom ukazała się przepiękna zorza! Myślałem że śnię, wrażenie było niesamowite, pierwszy raz widziałem to na oczy i wiedząc że to zorza nie dowierzałem sam sobie. Czy aby na pewno?
Stawiam aparat na statywie i strzelam na ślepo pierwszą fotkę. Jest! Zorza!!! Zorza!!! Drę się na całe gardło. ZOOORZA!!! Nie słyszą. W tył zwrot i ile sił w nogach pędzę po oblodzonej ścieżce do domku niczym po tartanowej powierzchni. Zorza!!! Nic. Dopadam klamki, drzwi się otwierają, a ja wywijając orła padam u stóp naszego naczelnego komandosa. Polała się krew. Zrozumiał w oka mgnieniu. Alarm general!!! W domu zawrzało niczym w ulu. Jedni przez drugich ubierając się w pędzie zgarniali sprzęt jak popadło i wypadali przed domek. Co niektórzy ubierali się fotografując.
Jest! Jeeest! Przepiękna. Wlepiamy oczy w niebo i wyławiamy zielonkawe smugi pojawiające się tu i ówdzież, delikatne i zmysłowe, szybko rozpływające się niczym mgła. Strzelamy pierwsze fotki. Udało się! Focimy ile sił w aparatach, poklatkowo, normalnie i jak tylko się da. Po chwili czas na ostudzenie emocji. Nadeszła śnieżna zawierucha. Wracamy pod daszek domku. Ale to nie koniec. Śnieżyca po chwili zanika, a niebo się czyści. Wracamy na stanowiska i… zostaliśmy świadkami przepięknego koncertu, jaki dała nam aurora. Bardzo jasne pasy zieleni wprost wiły się na naszych oczach, szeroko na firmamencie, wzdłuż linii wschód – zachód. To wychodziła zza gór, to pojawiała się w zenicie. Do zieleni dołączył fiolet – róż. Zorza bardzo szybko zmieniała swój kształt, jak pióropusz piasku na wydmach. Do pasm dołączyły pojawiające się i znikające kurtyny, poprzeczne smugi przypominające firanki czy strugi deszczu. Trudno to opowiedzieć, feeria kształtów i kolorów, szybkość zmian wywarły na nas niesamowite wrażenie.
Chwilka o obiektywach. Nie przypuszczaliśmy że zorza może być tak dynamiczna. Z tego względu konieczne są jak najjaśniejsze obiektywy, aby do minimum skrócić czas ekspozycji. Moim prywatnym zdaniem najlepiej do tego celu nadawał się Samyang 24mm/f1.4. W rękach Rafała wyczyniał cuda. ISO ustawione na 1000, f/1.4 i czas 2 sekundy dawały mu najlepszy efekt. Na ekranie Jego Nikona podglądaliśmy uwiecznione przepiękne smugi zorzy. Pod względem ogniskowej jeszcze lepszy był Samyang 14mm/f2.8, jednakże aby zachować taką samą ekspozycję należało wydłużyć czas do 8 sekund, a to zwykle bywało za długo. Zarówno z jednego jak i drugiego obiektywu wychodziły przepiękne zdjęcia. Do kompletu dołączyło rybie oko 8mm/f3.5 dając zupełnie inną perspektywę. W tym wypadku niższa jasność miała mniejsze znaczenie, chodziło raczej o inną formę przekazu. Świetnie sprawdziła się możliwość wypróbowania różnych obiektywów, każdy sobie dobrał to co mu odpowiadało najlepiej i dzięki temu mamy mnóstwo rewelacyjnych i różnorodnych zdjęć w różnych konfiguracjach sprzętowych. Tu należą się podziękowania naszemu sponsorowi sprzętowemu wyprawy, bez niego nie mielibyśmy takiej możliwości.
Euforia trwała gdzieś do godziny 02.20, wtedy aktywność zorzy spadła i praktycznie można było skończyć fotografowanie. Podekscytowani wróciliśmy do domku i jeszcze długo dzieliliśmy się wrażeniami. Po godzinie 4.00 w końcu położyliśmy się spać.
PS. Dziś rano oglądając wykresy aktywności geomagnetycznej okazało się, że trafiliśmy na miesięczne maksimum aktywności. To się nazywa mieć szczęście.
PS2. Proszę nie traktować podanych wyżej wartości ekspozycji jako wyrocznię – stosowane były różne warianty.
Wszystkie relacje są tutaj